Agnieszka
Osiecka, Dzienniki i zapiski. Tom IV.
1953
Za
mną kolejny tom dzienników Agnieszki Osieckiej. Tym razem rok 1953. Rok, w
którym Osiecka to już studentka. Studentka Wydziału Dziennikarskiego na
Uniwersytecie Warszawskim. Jej przekonanie, że będzie tworzyć, że będzie
pisarką nie malało, a wręcz przeciwnie. Wydawać by się mogło, że w tym temacie
Osiecka pozostawała stała i wierna wcześniej przyjętym założeniom. A cała
reszta?
Niezmiennie
Osiecka była duszą towarzystwa. Jej dom zawsze był otwarty dla przyjaciół i znajomych.
Jej dom to taka przystań w tym peerelowskim świecie, gdzie panuje swobodna
atmosfera. Swoboda w zachowaniu i w wypowiedzi. Oczywiście nie obeszło się bez incydentu,
kiedy jej ojciec rozpędził całe towarzystwo, ale cóż… trzeba przeczekać.
Niezmiennie Agnieszka pogardzała niektórymi postawami swojej matki i w swoim
dzienniku pisała o tym wprost. Osiecka kochała rodziców i doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, jak wiele od nich otrzymała. I pod względem materialnym, i
pod względem intelektualnym. Ale nie potrafiła pogodzić się z pewnymi ich
wymaganiami obserwując ich życie. Szukała dialogu, choć nie zawsze to się
udawało. Szukała wsparcia, gdy przeżywała naprawdę trudne chwile.
Jedną
z takich chwil była groźba relegowania z uczelni. To było pierwsze poważne zderzenie
Agnieszki z rzeczywistością. Skończyło się na wyrzuceniu z ZMP, ale ile
gorzkich słów wtedy o sobie usłyszała… Rozczarowanie i rozgoryczenie. Poczuła
się kozłem ofiarnym. Poczuła się oskarżona i osądzona niesłusznie. A nawet
jeżeli słusznie, to została „skazana” przez ludzi, którym daleko do ideału. Ale
nie wiadomo co bardziej ją zabolało. Wyrzucenie z ZMP czy konfrontacja z tym,
jak jest postrzegana przez część koleżeństwa? Bolesne słowa „z wierzchu miód, w
środku gorycz” zradykalizowały jej podejście do ludzi. Ona zawsze uśmiechnięta.
Ona zawsze pomocna. Ona tak bardzo zaangażowana w pracę kolektywu. Ona zawsze
myśląca o innych. Czy zasłużyła sobie na takie słowa? I jeszcze zarzut, że jest
obłudna i jej samokrytyka jest nic nie warta…
Ale
w roku 1953 w życiu Osieckiej zdarzyło się także mnóstwo rzeczy dobrych i
pozytywnych. Miłość i związek z Januszem. Beztroskie lato i włóczęga po
Kielecczyźnie. Dużo dobrej literatury. Zabawy, hulanki i tańce. Własny rozwój
intelektualny i szczera analiza swojej osoby. Niezliczone spektakle teatralne,
które potrafiły dostarczyć sporo emocji i materiału do rozważań
egzystencjalno-filozoficznych. I pod koniec roku zwycięstwo na polu kulturalnym.
I to nie byle jakie, bo IX Plenum PZRP i jego uchwały! A Agnieszka już od dawna
o tym pisała w swoim dzienniku! Dawniej uznano by ją za heretyczkę, a teraz?!
Szkoda, że zdążono wyrzucić ją z ZMP.
Lektura
tego dziennika była dla mnie fascynująca. Choć na chwilę przeniosłam się do innego
świata. Do świata nie tak odległego. Do świata, w którym funkcjonowała niezwykle
wrażliwa, czasem wręcz nadwrażliwa panienka z Saskiej Kępy. Panienka, która
swoje życie mimo pewnych przeciwności losu próbowała przeżyć zgodnie z jej
filozofią szczęścia. Przeżyć tak, aby
nie żałować ani jednego dnia.
Tę książkę
przeczytałam w ramach wyzwania czytelniczego, które zorganizowała Beata.
Bardzo chętnie przeniosę się do świata, o którym piszesz. 😊
OdpowiedzUsuńNa pewno nie jest łatwo przeżyć tak swojego życia, aby nie żałować ani jednego dnia.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale zawsze można się starać, aby takich dni było jak najmniej :)
UsuńDla mnie to fascynująca postać....
OdpowiedzUsuńDla mnie również, choć dla niektórych dość kontrowersyjna.
Usuń