Jacek Hugo-Bader, Dzienniki kołymskie
Droga. Motyw drogi zawsze mnie przekona. I nigdy nie zawodzi. Droga. Z Magadanu do Jakucka. 2025 km. Trakt kołymski.
Biegun okrucieństwa. Najstraszniejsza wyspa Archipelagu GUŁAG. Ruska Golgota. Białe krematorium. Arktyczne piekło. Mroźny koncłagier bez pieców. Machina do przemysłowego mielenia mięsa i kruszenia kości. To tylko kilka określeń, które przytacza autor niemalże na wstępie swoich dzienników. Jakby chciał od razu uświadomić czytelnika, że tam, dokąd się wybiera nie ma nic pięknego, ani dobrego. Czyżby? A ludzie?
Bo to ludzie są dla niego w tej drodze najważniejsi. Ludzie i ich historie. Reszta to tylko tło. Poputczik. Towarzysz podróży. W drodze można opowiedzieć wszystko. Szczerze. Do bólu szczerze. Bo jakie są szanse, że tego człowieka spotkam jeszcze choćby jeden raz w swoim życiu? W drodze można opowiedzieć swoje życie takie, jakim jest. A można też popuścić wodze fantazji i stworzyć swoją historię od nowa. Można wcielić się w kogoś totalnie innego. Któż to zweryfikuje? Można nawet samemu sobie uwierzyć choć na ułamek sekundy... Hugo-Bader chłonie każdą historię swoich towarzyszy podróży i na nudę narzekać nie może. Poputcziki zmieniają się jak w kalejdoskopie. Zazwyczaj są to ludzie, którzy pomagają autorowi przemierzać kolejne kilometry Traktu kołymskiego. Podwożą go i na chwilę zabierają go do swojego świata. A że ludzie na ogół otwarci, gościnni, lubiący mówić o sobie i o otaczającej ich rzeczywistości… to dla reportera niezła gratka. A o to przecież chodzi.
Tak, to jest wybiórczy obraz Kołymy. Tak jak wybiórczo trafiali się poputcziki. Tak, to jest reportaż bardzo subiektywny. Każdy przedstawia tylko swój punkt widzenia. Ale to jest właśnie coś, co przyciąga do tej książki. I myślę, że ci, którzy doceniają takie … ulotne znajomości. Ci, którzy są nastawieni na słuchanie, a nie na mówienie. Ci, którzy tak po prostu, zwyczajnie lubią ludzi i są ich ciekawi…
Ale Hugo-Baderowi towarzyszą nie tylko poputcziki z krwi i kości. Jedynym niezmiennym towarzyszem podróży jest… Warłam Szałamow. To jego postać autor przywołuje w różnych miejscach, w różnych sytuacjach. To duch Szałamowa jest ciągle obecny. Szałamow. Poeta. Pisarz. Więzień Gułagu. Aresztowany w osławionym roku 1937. Roku wielkich czystek. To było jego drugie aresztowanie. Tym razem wyrok bardziej surowy. Z obozu został zwolniony w 1951 roku, ale Kołymę mógł opuścić dopiero w 1953 roku. Nie wszyscy mogli opuścić ziemię kołymską… Mimo tego, że autora interesowali przede wszystkim obecni mieszkańcy Kołymy, nie sposób przemilczeć tych, którzy znaleźli się tu wbrew sobie. Najczęściej za absurdalne przewinienia podciągane pod osławiony artykuł 58. Wróg ludu. To swego czasu wrogami ludu zasiedlano Kołymę. To w tutejszych kopalniach złota byli zmuszani do niewolniczej pracy wrogowie ludu. A zwykli błatni (pospolici przestępcy) mogli cieszyć się przywilejami…
A teraz? Niektórzy mieszkańcy Kołymy to potomkowie byłych więźniów, którzy nigdy jej nie opuścili. Jedni nie mogli, inni już nie potrafili. Niektórzy przesiedlili się tu z własnej woli. Uciekając przed problemami, przed życiem… Niektórzy są tu tylko na jakiś czas. Gdy jest sezon pracują przy poszukiwaniu i płukaniu złota.
Jest jeszcze autor. Też jest tu na chwilę i każdą wykorzystuje maksymalnie. Nie przepuszcza żadnej okazji. Gdy tylko znajdzie odpowiedniego poputczika pozwala mu mówić… I te opowieści (prawdziwe czy też wymyślone) przeplata ze swoimi obserwacjami i perypetiami. A tych nie brakuje.
To jest specyficzny reportaż. To jest dobry reportaż.
Biegun okrucieństwa. Najstraszniejsza wyspa Archipelagu GUŁAG. Ruska Golgota. Białe krematorium. Arktyczne piekło. Mroźny koncłagier bez pieców. Machina do przemysłowego mielenia mięsa i kruszenia kości. To tylko kilka określeń, które przytacza autor niemalże na wstępie swoich dzienników. Jakby chciał od razu uświadomić czytelnika, że tam, dokąd się wybiera nie ma nic pięknego, ani dobrego. Czyżby? A ludzie?
Bo to ludzie są dla niego w tej drodze najważniejsi. Ludzie i ich historie. Reszta to tylko tło. Poputczik. Towarzysz podróży. W drodze można opowiedzieć wszystko. Szczerze. Do bólu szczerze. Bo jakie są szanse, że tego człowieka spotkam jeszcze choćby jeden raz w swoim życiu? W drodze można opowiedzieć swoje życie takie, jakim jest. A można też popuścić wodze fantazji i stworzyć swoją historię od nowa. Można wcielić się w kogoś totalnie innego. Któż to zweryfikuje? Można nawet samemu sobie uwierzyć choć na ułamek sekundy... Hugo-Bader chłonie każdą historię swoich towarzyszy podróży i na nudę narzekać nie może. Poputcziki zmieniają się jak w kalejdoskopie. Zazwyczaj są to ludzie, którzy pomagają autorowi przemierzać kolejne kilometry Traktu kołymskiego. Podwożą go i na chwilę zabierają go do swojego świata. A że ludzie na ogół otwarci, gościnni, lubiący mówić o sobie i o otaczającej ich rzeczywistości… to dla reportera niezła gratka. A o to przecież chodzi.
Tak, to jest wybiórczy obraz Kołymy. Tak jak wybiórczo trafiali się poputcziki. Tak, to jest reportaż bardzo subiektywny. Każdy przedstawia tylko swój punkt widzenia. Ale to jest właśnie coś, co przyciąga do tej książki. I myślę, że ci, którzy doceniają takie … ulotne znajomości. Ci, którzy są nastawieni na słuchanie, a nie na mówienie. Ci, którzy tak po prostu, zwyczajnie lubią ludzi i są ich ciekawi…
Ale Hugo-Baderowi towarzyszą nie tylko poputcziki z krwi i kości. Jedynym niezmiennym towarzyszem podróży jest… Warłam Szałamow. To jego postać autor przywołuje w różnych miejscach, w różnych sytuacjach. To duch Szałamowa jest ciągle obecny. Szałamow. Poeta. Pisarz. Więzień Gułagu. Aresztowany w osławionym roku 1937. Roku wielkich czystek. To było jego drugie aresztowanie. Tym razem wyrok bardziej surowy. Z obozu został zwolniony w 1951 roku, ale Kołymę mógł opuścić dopiero w 1953 roku. Nie wszyscy mogli opuścić ziemię kołymską… Mimo tego, że autora interesowali przede wszystkim obecni mieszkańcy Kołymy, nie sposób przemilczeć tych, którzy znaleźli się tu wbrew sobie. Najczęściej za absurdalne przewinienia podciągane pod osławiony artykuł 58. Wróg ludu. To swego czasu wrogami ludu zasiedlano Kołymę. To w tutejszych kopalniach złota byli zmuszani do niewolniczej pracy wrogowie ludu. A zwykli błatni (pospolici przestępcy) mogli cieszyć się przywilejami…
A teraz? Niektórzy mieszkańcy Kołymy to potomkowie byłych więźniów, którzy nigdy jej nie opuścili. Jedni nie mogli, inni już nie potrafili. Niektórzy przesiedlili się tu z własnej woli. Uciekając przed problemami, przed życiem… Niektórzy są tu tylko na jakiś czas. Gdy jest sezon pracują przy poszukiwaniu i płukaniu złota.
Jest jeszcze autor. Też jest tu na chwilę i każdą wykorzystuje maksymalnie. Nie przepuszcza żadnej okazji. Gdy tylko znajdzie odpowiedniego poputczika pozwala mu mówić… I te opowieści (prawdziwe czy też wymyślone) przeplata ze swoimi obserwacjami i perypetiami. A tych nie brakuje.
To jest specyficzny reportaż. To jest dobry reportaż.
Lubię ten motyw w książkach, więc tak jak przekonał Ciebie, tak również w połączeniu z Twoją recenzją, przekonał mnie. 😊
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę :)
UsuńJa też lubię motyw drogi, a tego reportażu jeszcze nie czytałam.
OdpowiedzUsuńGorąco zachęcam do lektury :)
UsuńCzytałam tę książkę - bo bardzo lubię wszelakie teksty o tamtych stronach. Bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńOj, ja też. Nigdy mi się nie znudzi czytać o Rosji :)
Usuń