Stefan Waydenfeld, Droga lodowa. Od zesłania do wolności – odyseja Polaków.
Otwock pod Warszawą. To tu wojna zastała
rodzinę Waydenfeldów. 1 września 1939 roku ich świat runął. Władysław
Waydenfeld, dotąd szanowany lekarz, zasilił szeregi polskiej armii, aby stawić
czoło hitlerowcom. Czesława Waydenfeld, dotąd laborantka, na rozwój wydarzeń
czekała w domu. Stefan Waydenfeld wyruszył na wschodnie ziemie Polski, aby tam
odnaleźć ojca, wstąpić do armii i walczyć w obronie swojej ojczyzny. A przecież
Stefan miał tylko czternaście lat!
Pińsk na Polesiu. To tu połączyła się prawie
cała rodzina Waydenfeldów. Spotkali się wszyscy, oprócz starszego brata Stefana,
którego wojna zaskoczyła poza granicami Polski. To tu zaczęła się ich tułaczka,
którą poznajemy z relacji Stefana. I może dlatego, że narratorem jest ten
nastoletni chłopiec, tę straszną gehennę zmiękcza jego młodzieńcze podejście do
świata. Mimo trudnych momentów i niewyobrażalnie ciężkich sytuacji czytelnik
nie czuje się przytłoczony doświadczeniami polskich zesłańców. A doświadczenia
były i bolesne, i niebezpieczne, i drastyczne, i zawiłe. Jednym słowem
katorżnicze. Bo innym słowem nie można określić tego, że ci ludzie zostali
zmuszeni do opuszczenia swojego domu, zapakowani do wagonów towarowych i bez żadnych,
choćby najmniejszych wyjaśnień wywiezieni w głąb obcego państwa. Warunki w
podróży pozostawiały wiele do życzenia. Głód, brud, choroby … Nie wszyscy
dojechali do celu. A ci co dojechali byli zmuszani do ciężkiej pracy ponad
siły, za którą otrzymywali głodowe wynagrodzenie, które ledwie starczało na
głodowe racje żywnościowe. I tak, przywitani przez nowych gospodarzy hasłem: tu będziecie teraz żyć zagospodarowali
się w barakach…
Sybir. Autor bardzo ciekawie opowiada o tym,
jak wyglądało ich życie na zesłaniu. Po pierwszym szoku rodzina Waydenfeldów
zaczęła funkcjonować w nowej rzeczywistości. Lekarz, laborantka i czternastoletni
chłopiec zostali pognani do pracy przy wyrębie lasu. Dla mnie to niepojęte. Ale
jak się okazało, praca w lesie to nic w porównaniu z konserwacją lodowej drogi,
którą można było przeprowadzać wyłącznie nocą. To nic, że temperatura sięgała wtedy
nawet -40 stopni. Właśnie to wspomnienie pozostawiło w Stefanie największe
emocje. Nic gorszego już nie mogło go spotkać … ale do pracy trzeba było iść. W
przeciwnym wypadku sąd, wyrok i wywózka do łagru. A z gułagu mało kto
wychodził.
Amnestia. Słowo, które zostało podawane
z ust do ust. Słowo, na które czekali tak długo. Słowo, które dało nadzieję.
Mogli opuścić miejsce swojej zsyłki. Mogli jechać do dowolnego radzieckiego
miasta. Wraz z uzyskaniem wolności skończyły się jedne problemy, a zaczęły się
kolejne. Dokąd jechać? Jak wrócić do kraju? Czy tam w ogóle można wrócić? Jak
się wydostać z tego miejsca? Przywieziono ich pociągiem, a teraz zostali
pozostawienie sami sobie. Jak zbudować tratwę? Skąd wziąć kartki na chleb?
Kwasza, Kotłas, Gorki, Saratow,
Astrachań, Saratow, Aktiubińsk, Kyzył Orda, Turkiestan, Szarapchana, Czymkent,
Taszkent, Samarkanda, Czirakczi, Krasnowodsk. To były ich przystanki w pogodni
za generałem Andersem. Jedynie w nim cała nadzieja. Jedynie z nim uda im się
wyjść z tego przeklętego kraju.
A później Pahlawi, Teheran, Bagdad, Habbanija, Port Said i w końcu Europa
Zachodnia. Ostatnim przystankiem Stefana Waydenfelda pozostała Wielka Brytania.
Niesamowita książka o niebywale bogatym
bagażu doświadczeń jednej rodziny. Dzieciństwo i wczesna młodość autora książki
były niezwykle barwne i szczęśliwe. Pochodził z dobrego domu, w którym życie
toczyło się na odpowiednio wysokim poziomie. Później musiał przystosować się do
skrajnie odmiennych warunków życia. Jego rodzice, bogatsi o doświadczenia rewolucji
bolszewickiej, inaczej przyjmowali zsyłkę. Biorąc pod uwagę fakt, że Stefan
pochodził z rodziny zasymilowanych polskich Żydów, uzasadnionym jest stawiane przez niego pytanie, które zło było mniejsze. Czy zsyłka w głąb
ZSRR czy groźba getta i Holocaustu na terenie okupowanej przez hitlerowców Polski?
Muszę przyznać, że Stefan Waydenfeld ma
bardzo lekkie pióro. Książkę czyta się z ogromnym zainteresowaniem i ciężko
się od niej oderwać. Tak jak pisałam na początku, dzięki temu, że historię poznajemy
z perspektywy młodzieńca została ona siłą rzeczy zmiękczona. Poczucie humoru
autora i jego trafne spostrzeżenia uczyniły tę książkę wyjątkową. Stała się świetnym świadectwem o tym, jak życie tylu Polaków zostało zmienione jednym
rozkazem. Rozkazem NKWD.
Książka wpisuje się w mój gust :)
OdpowiedzUsuńW takim razie owocnej lektury :)
UsuńSzykuję już kilka książek w tym klimacie, niedługo zacznę się z nimi zapoznawać. :)
UsuńMam nadzieję, że napiszesz o nich na swoim blogu. Chętnie zerknę na tytuły i Twoją opinie.
UsuńNa takie klimaty muszę mieć odpowiedni nastrój.
OdpowiedzUsuńTo prawda. To nie jest łatwa i przyjemna lektura, przy której można się zrelaksować. To ważna lekcja historii. Pozdrawiam!
Usuń