Jarosław
Iwaszkiewicz, Matka
Joanna od Aniołów
Powrót
do twórczości Iwaszkiewicza zaczęłam właściwie od Matki Joanny od Aniołów. Krótkie opowiadanie o młodym jezuicie,
który udaje się do Ludynia (tak, tak, wtedy jeszcze Rzeczpospolita sięgała
daleko na wschód) do klasztoru urszulanek. Klasztor zasłynął tym, że mniszki
zostały opętane. Z jednej strony dzięki temu został rozsławiony i bardzo wiele
osób przyjeżdżało oglądać egzorcyzmy. Z drugiej strony - opętanie było
jednocześnie nie lada problemem i w odniesieniu duchowym i w odniesieniu
materialnym. Klasztor bowiem miał kłopot z uzyskaniem potrzebnych mu sponsorów.
Nie to jednak jest sednem opowiadania. Dla mnie najważniejsza nauka płynąca z
tego utworu jest taka: uważnie zastanów się, o co prosisz Boga. Czy na pewno
chcesz, aby wysłuchał wszystkie zaniesione przez Ciebie modlitwy?
Zanim do
klasztoru przybył młody jezuita inni księża niejednokrotnie odprawiali
zbiorowe, publiczne egzorcyzmy. Bezskutecznie. Wysiłki wszystkich skierowane
były głównie na przeoryszę klasztoru, którą opętało aż osiem demonów. Jezuita
Suryn widząc niepowodzenie tak praktykowanych obrządków wypędzania demonów
postawił na egzorcyzmy indywidualne. Podczas każdej kolejnej rozmowy z siostrą
Joanną, podczas każdego kolejnego z nią spotkania zaczynał odczuwać wobec niej
niesprecyzowane uczucie. Czy to była miłość? Niezależnie od tego, jak to
uczucie należało zdefiniować jedno pragnienie odczuwał z całą pewnością.
Uwolnić siostrę Joannę od demonów. Nawet kosztem ofiarowania im w zamian
siebie.
Opowiadanie
Matka Joanna od Aniołów zekranizował w 1961 roku Jerzy
Kawalerowicz. Filmu nie oglądałam, ale przy najbliższej możliwej okazji
postaram się to nadrobić.
Komentarze
Prześlij komentarz