Przejdź do głównej zawartości

To było tak niebywałe i absurdalne, że aż podejrzane



Michaił Weller, Legenda o zbłąkanym patriocie z cyklu Legendy Newskiego Prospektu
(Михаил Веллер, Легенда о заблудшем патриоте из цикла Легенды Невского проспекта)
Wydawnictwo Astriel Sp. Z o.o. (2012)

To kolejne opowiadanie ze zbioru zatytułowanego Legendy Newskiego Prospektu. Tym razem Weller wziął na tapetę temat przekraczania świętej granicy Związku Radzieckiego z kapitalistycznym Zachodem.

Opowiadanie zaczyna się od wyjaśnienia, jak cudowne, spokojne i beztroskie życie można prowadzić w sowieckiej Rosji.

Ależ żyliśmy! Moi bracia, jak my dobrze żyliśmy! Wódeczki się napijesz, kiełbaską z bagietką zagryziesz, papieroska zapalisz … i żadnych zmartwień o przyszłość, dlatego że partia w telewizji już wszystko rozwiązała: stabilność.


Kto miał mieć darowane – darowali. Kto miał być osądzony – osądzili. Kogo trzeba było rozstrzelać – rozstrzelano. Teraz spokój i stabilizacja. Lecz byli i tacy, którzy za wszelką cenę i wszelkimi sposobami chcieli opuścić Związek Radziecki. Chwytali się każdego pomysłu: a to balonem, a to na dmuchanym materacu, a to mąż wykorzystał sytuację, że pływa statkami do Anglii i przemycił żonę w skrzyni z bielizną …

Główny bohater, inżynier Markyczew z Leningradu, wcale nie chciał przekraczać granicy. Był szczęśliwy w swoim kraju i nie miał zamiaru go opuszczać. A że przypadkiem przekroczył granicę z Finlandią … Jeśli zauważyłby granicę z pewnością by jej nie przekroczył. Logiczne.

A wszystko zaczęło się od świętowania Dnia Zdrowia i grzybobrania w karelskich lasach.

Zakład pracy Sierp i Młot zorganizował dla wybranych pracowników wyjazd na grzyby. Zakrapiane wódeczką grzybobranie ogłoszono z okazji Dnia Zdrowia. Autobus z organizatorem wyjazdu zawiózł grzybiarzy do lasu, gdzie popili, pojedli, pospacerowali, pooddychali świeżym powietrzem iglastych lasów, posłuchali śpiewu ptaków, grzybów nazbierali, ognisko rozpalili, sami pośpiewali. Wszystko zgodnie z programem i zmęczeni, ale zadowoleni, poszli do autobusu. Zadowolenie gdzieś się ulotniło, alkohol z organizmu szybko wyparował, głowa wytrzeźwiała, bo trzeba szukać Markyczewa. Zgubił się. Szukali długo, w końcu stwierdzili, że pewnie dawno już jest w domu. Zabłądził, nie mógł znaleźć autobusu, dlatego poszedł na pociąg i pewnie już siedzi w Leningradzie.

Niestety w domu go nie było. Do pracy następnego dnia też nie przyszedł. Zrobił się z tego nie lada problem. Organizator wycieczki otrzymał naganę, ale to i tak nie dawało odpowiedzi na pytanie: co dalej? Jak potraktować jego nieobecność w pracy? Urlop? Chorobowe? Jak pensję mu naliczać? Zwalniać? Z jakiej przyczyny? Po kilku dniach sytuacja stała się na tyle nieprzyjemna, że trzeba było powiadomić milicję i zgłosić oficjalne zaginięcie. I wszyscy zostali postawieni na nogi, a koledzy domagali się: prosimy o przywrócenie go do życia i do zespołu!

Po jakimś czasie nasz zaginiony inżynier przestał być usilnie poszukiwanym kolegą, a stał się niewygodną dla wszystkich jednostką.

A Markyczew najzwyczajniej w świecie zabłądził. Nieco nawalony nie potrafił obrać prawidłowego kierunku. Próbował stosować wszelkie znane sobie metody nawigacji, ale nie wyszło mu. A to mech obrastał drzewa równomiernie i nie był w stanie określić stron świata. A to dzień był zachmurzony i słońce nie wskazywało mu odpowiedniej drogi. Kiedy dotarł do cywilizacji nie od razu zrozumiał, że już nie jest w swoim kraju, a w sąsiedniej Finlandii. Bystry fiński rolnik od razu zareagował odpowiednio: nakarmił Rosjanina, zaopatrzył go w mapę, suchy prowiant, dowiózł go samochodem do drogi, palcem pokazał Zachód i odjechał. Ale to nie Szwecja była w głowie Makryczewa. Co tam azyl polityczny! Fin najwyraźniej nie rozumie rosyjskiej duszy, która będzie niemiłosiernie tęsknić za swoim krajem. Zamiast do Szwecji udał się do radzieckiej ambasady w Helsinkach z prośbą o umożliwienie mu powrotu do Leningradu.

To było tak niebywałe i absurdalne, że aż podejrzane. I zaczęło się maglowanie przez kontrwywiad:

- Tak – zaczął kontrwywiadowca – Kim wy jesteście?

- A? – spytał przybysz – Towarzyszu …

- Jak się tu dostaliście?

- Który dziś jest? – zamiast odpowiedzi spytał przybysz.

- Dwunasty wrzesień – grzeczne poinformował.

- Mój Boże … - wyszeptał przybysz i zamknął oczy.

(…)

- Nazywam się Markyczew. Seria dowodu VII-AM, numer dowodu 593828, wydany 10 października 1977 roku przez 31 wydział m. Leningrad …

- Pokażcie.

- Co?

- Dowód.

- Nie mam.

- Dlaczego?

- Nie wziąłem ze sobą.

- Dlaczego?

- Nie wiedziałem.

- Czego nie wiedzieliście?

- Że będziecie pytać.

- Naturalnie – nieprzyjaźnie uśmiechnął się kontrwywiadowca.

- Co?

- Kontynuujcie.

- Co?

- Opowiadać.

- A … zameldowany na ulica Bucharestkaya, dom 68, podjazd 2, mieszkanie 160.

- I dlaczego was tam nie ma?

- Gdzie?

- W mieszkaniu nr 160?

- 16 lipca tego roku świętowaliśmy w fabryce Dzień Zdrowia … Zabłądziłem w lesie …

- Wasza fabryka znajduje się w lesie?

- Nie. A co?

- Gdzie znajduje się wasza fabryka?

Przybysz pomyślał.

- Mamy regulamin – odpowiedział.

- Jaki?

- No. Regulamin.

- I co?

- Dlaczego chcecie wiedzieć gdzie znajduje się moja fabryka? (…)

- W fabryce dzień, a wy zabłądziliście w lesie? – lekko uśmiechnął się kontrwywiadowca.

- Dzień Zdrowia!

- I co z tego?

- Pojechaliśmy do lasu!

- Kto? Nazwiska, pseudonimy! Szybko! Nie namyślać się!

- Nie, nie, nie … nie pamiętam – przestraszył się przybysz – Spis jest u organizatora. Zadzwońcie, spytajcie …

- Numer telefonu! Numer telefonu!

- Nie wiem!!!

- A co ty wiesz?!

- Ja chcę do domu …

- Gdzie jest twój dom?!

- Bucharestkaya, dom 68, podjazd 2, mieszkanie 160…

- Jak się tu dostałeś?!

- Przez las …

- Skąd? Współrzędne! Jakie było zadanie?!

- Ja zabłądziłem!!!

- Porzuć legendę!!!

- Co?...

- Dlaczego przyszedłeś do ambasady?

- Żeby wysłali mnie do domu …

- Przestań zmyślać!! (…) Jeśli chcesz do domu to po cholerę nie siedziałeś w domu?

- Ja zabłądziłem w lesie.

- Gdzie?! Gdzie?! Gdzie?!

- W Karelii.

- Co tam robiłeś?!

- Zbierałem grzyby.

- Gdzie masz grzyby?

- Zjadłem.

- I przyszedłeś tutaj?

- Tak.

- A dlaczego nie do domu zakuty łbie?!

- Pomyliłem strony … las…

- Dziesięć lat – złowieszczo podsumował kontrwywiadowca – Dziesięć lat ciężkiego łagru za nielegalne przejście granicy przy obciążających okolicznościach. I ty chcesz powiedzieć, że wolisz dziesięć lat łagru zamiast życia tutaj?

- Nie wiedziałem … za co …

- A co ty myślałeś? Że pogłaszczą ciebie po głowie?

- Co mam robić?

- Współpracuj!

- Jak?

- Jak to jak? Współpracuj! Opowiadaj wszystko! Otwarcie się przyznawaj!

- Do czego?

- A to już ty lepiej powinieneś wiedzieć do czego (…)

I zaczęły się telefony najpierw do Moskwy, później do Leningradu, do zakładu pracy, do urzędu meldunkowego. Kadry poinformowały, że mają takiego Markyczewa, ale przebywa na urlopie. Dyrektor twierdzi, że w kadrach mają bałagan i podali złą informację, ponieważ inżynier Markyczew nie jest już jego pracownikiem, został zwolniony. Okazało się, że został wymeldowany, bo burdy i chryje urządzał. Generalnie to nieciekawy typek.

A ten nieciekawy typek siedzi w radzieckiej ambasadzie w Helsinkach i płacze za swoją ojczyzną. Przy okazji pokazali go w fińskiej telewizji, opowiedzieli o nim w BBC, ambasador wywiadów poudzielał i … nawet nie można go zamknąć po odstawieniu do Rosji, bo to już podejdzie pod wyrok polityczny.

Wraca Markyczew do siebie. Pracy nie ma. Mieszkania nie ma. Gdzie mógł skargi powysyłał.

Pewnego dnia spakował plecak, wziął prowiant, kompas, mapę, walutę, dobrze się odżywiał, wydobrzał i … zwiał. Tą samą drogą, którą wcześniej przedostał się do Finlandii. Zataszczył do znajomego już Fina litr wódki w podziękowaniu za okazaną wcześniej pomoc i ruszył szybko do Szwecji, która azylantów nie odsyła. Tak oto w zabawny sposób opisał Weller legendę o zbłąkanym patriocie :) Uśmiech znika z twarzy, gdy uświadomię sobie, że ta legenda nie jest tylko wymysłem autora.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Aktualnie czytam #259

Tana French, Z dala od świateł Od wydawcy: Najnowsza powieść pierwszej damy irlandzkiego kryminału. Nominowana do Goodreads Choice Awards 2020. Mała miejscowość w małym kraju. Żaden z jej mieszkańców nie jest taki, jaki się wydaje. Trudno rozpoznać, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Zwłaszcza jeśli się jest outsiderem. Cal Hooper, były detektyw policji z Chicago, osiedla się na irlandzkiej wsi. Zmęczony obracaniem się w środowisku przestępców, spodziewa się znaleźć tu spokój i poświęcić się wyłącznie remontowi domu i obcowaniu z przyrodą. Kiedy jednak miejscowy dzieciak prosi go o pomoc w odnalezieniu brata, Cal przekonuje się, że nie uda mu się uciec od tego, czym zajmował się w przeszłości ­– raz policjant, zawsze policjant. Musi sięgnąć po swoje stare metody, by przebić się przez gąszcz działań, motywów i wzajemnych relacji mieszkańców okolicy. Każdy z nich coś ukrywa, a wielu wolałoby, żeby przybysz z Ameryki zrezygnował ze swojego dochodzenia. I dają mu to odczuć w mniej lub b

Ich drogi spotkały się w pewnym londyńskim domu

Andrea Levy, Wysepka Powiedzieć, że to kapitalna powieść to jakby nic nie powiedzieć. Tu zachwyca wszystko! Styl autorki. Bohaterowie. Historia. A historia… niestety niezbyt chlubna . Jest miłość, i jest pogarda. Jest pogoń za marzeniami. Jest wojna, i jest pokój. Są złudzenia i brutalne ich zdarcie. Są równi i równiejsi. Ktoś powie: życie. Ja odpowiem: zgoda. Ale… ale po przeczytaniu ostatniej strony dominującym uczuciem było uczucie … wstydu . Queenie i Bernard. Hortense i Gilbert. Małżeństwa z rozsądku. Pierwsze zawarte w Anglii, a drugie na Jamajce. Ich drogi spotkały się w pewnym londyńskim domu. Autorka odkrywa przed nami wszystkie karty bardzo powoli. Robi to subtelnie i … jakby to powiedzieć… w stylu każdego z bohaterów, przez co jest jeszcze ciekawiej. Wszystko układa się w logiczną całość, a na końcu i tak zostajemy zmiażdżeni . Queenie i Bernard. Ona córka rzeźnika, on nudny pracownik w administracji bankowej. Cóż takiego miał w sobie, że ta piękna i pełna życia młoda kob

Zmiana adresu blogowego

Zapraszam na  https://monikaolgalifestyle.blogspot.com/ Blog o książkach, o filmach, o podróżach, o modzie... Choć nie tylko. Mam nadzieję, że mimo tej zmiany zostaniecie ze mną i będziecie mi towarzyszyć podczas naszej blogowej przygody tak samo, jak do tej pory :)