Przejdź do głównej zawartości

To wina jego wykładowców, że nie potrafili go nauczyć!


Michaił Weller, Legenda o stażyście z cyklu Legendy Newskiego Prospektu

Wydawnictwo Astriel Sp. Z o.o. (2012)





To kolejne opowiadanie, którym chciałabym się podzielić na blogu. Piętnastostronicowa satyra ośmiesza tym razem system oświaty wyższego szczebla. Całą prawdę o nauczaniu uniwersyteckim w
czasach sowieckich Weller postanowił pokazać na przykładzie wykładania filologii francuskiej. Zanim w latach 60-tych władza sowiecka uchyliła nieco granice swojego mocarstwa i pozwoliła na wymianę międzynarodową nikt nie przejmował się, że studenci kierunków filologicznych mają tyle samo godzin nauki języka obcego, co marksizmu–leninizmu. Skutkowało to tym, że dany język obcy znali dość kiepsko. Delikatnie mówiąc. Ale przecież chodzi o to, żeby takiego młodego człowieka odpowiednio ukształtować. Co tam nauka! Najważniejsze, żeby człowiek był dobry: nasz, poprawny. (…) Kim jest sowiecki specjalista? Po pierwsze, to specjalista, który w pełni opanował marksistowsko–leninowski światopogląd, a dopiero potem wszystko inne.

Nie inaczej było ze studentami filologii francuskiej. Przyszły lata 60-te. Przyszła wymiana studencka. Przyszła świadomość, że sowieccy studenci filologii francuskiej nie potrafią mówić po francusku. Albo mówią, ale rozumieją ich tylko ich wykładowcy. Czy może być gorzej? Może! Przyszedł taki dzień, w którym należy wytypować grupę szczęśliwców, którzy wyjadą na wymianę studencką na pół roku do Paryża! Czytając w jaki sposób komisja selekcjonuje kandydatów do wyjazdu nie mogłam powstrzymać śmiechu. Tu wcale nie liczyła się wiedza i umiejętności studenta. Na dany problem trzeba było spojrzeć szerzej i przewidzieć konsekwencje. Okazuje się, że początkowo wcale nie wybierano kogo wysłać, ale w pierwszej kolejności decydowano, kogo nie wysłać. I tak: pierwszy rok odpada, bo jeszcze niczego się nie nauczyli. Z tego samego powodu drugi rok też nie jest brany pod uwagę. Studenci piątego roku muszą skupić się na zdaniu najważniejszego egzaminu. Wszystkie egzaminy zaliczone, oprócz marksizmu-leninizmu. A to oznacza, że są już specjalistami w wyuczonym kierunku i mogliby teoretycznie podjąć pracę zawodową, ale jeszcze nie przeszli egzaminu z poprawności politycznej. Zbyt niebezpiecznie wypuszczać takich w świat. To oznacza, że nikt z piątego roku też nie ma szans na staż w Paryżu. Po wstępnych eliminacjach wiadomo, że mogą jechać studenci trzeciego i czwartego roku.

Do dalszej selekcji zastosowano kolejne kryterium: nie wysyłamy dziewczyn! Jeszcze gotowe znaleźć sobie męża za granicą. Zostają tylko mężczyźni. A że kierunki filologiczne to zazwyczaj żeńskie kierunki... Przyjmując, że żadna dziewczyna nie znajdzie się na liście wyjazdowej nazwisk zostało już niewiele. W następnym etapie wyeliminowano Żydów, nie-komsomolców, chorych, krzywych, biednych.

Skoro już wiadomo, kogo nie wysłać najwyższy czas zadać sobie pytanie: kogo wysłać? Należy wysłać członka partii, młodego mężczyznę, sprawdzonego moralnie i politycznie wychowanego. I znaleźli! Sportowca, który decyzją kogoś tam na górze został wciągnięty swego czasu na listę studentów filologii francuskiej. Kandydat idealny, z tą różnicą, że francuskiego to on kompletnie nie znał. Na ściądze zawsze pisał tylko trzy kluczowe słowa: bonjour, pardon i merci. Partia nie widziała w tym problemu. To nie wina naszego stażysty, że nie zna języka francuskiego będąc studentem filologii francuskiej. To wina jego wykładowców, że nie potrafili go nauczyć!


I tym sposobem nasz bohater znalazł się na stażu w Paryżu. Po wysłuchaniu instrukcji od opiekuna stażu co wolno, a czego nie zgodnie z zaleceniem udał się do akademika. Na spokojnie przekalkulował sobie, że po co ma chodzić na zajęcia, skoro i tak nic nie rozumie. Tylko wstyd i hańba. Ale będąc już w Paryżu postanowił opuścić na jeden wieczór miasteczko studenckie i pojechać do centrum miasta. Z ciekawości chciał zobaczyć jaki jest Paryż i chciał zdążyć przed odesłaniem go do kraju. Nie przewidział dalszego przebiegu sytuacji.

W pewnej restauracji spotkał damę – niezbyt młodą, ale jeszcze nie taką starą, jakieś 35 lat. Dama była bogata i dama była wdową. Przygruchała sobie zagubionego cudzoziemca, który choć niczego nie rozumiał i pieniędzy nie miał, w łóżku potrafił dać jej nieziemską rozkosz. Właśnie taki nieokrzesany młodzieniec w pełni zależny od niej był dla niej idealną zabawką. Na staż nasz sportowiec już nie wrócił i wszystko było pięknie do momentu jego zakończenia. Zabawa się skończyła. Trzeba wracać. Dama wpadła w histerię i poruszyła niebo i ziemię, aby staż młodego człowieka przedłużyć o kolejne pół roku. Osiągnęła swój cel. Czekało ich kolejne sześć miesięcy wspaniale spędzonych chwil.

Po roku nasz stażysta wrócił do kraju i okazało się, że … on mówi po francusku. Nie pisze w tym języku, nie czyta, ale mówi! Partia miała rację! To wykładowcy nie potrafili go nauczyć! Wystarczyło wysłać człowieka na roczny staż do Paryża, podczas którego świetnie wyuczył się władać francuskim i świetlana przyszłość pracy naukowej na wydziale stała przed nim otworem.

Komentarze

  1. Dziękuję za odwiedziny :)Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też będę twierdzić, że wszystko wina nauczycieli. Może to jest jakaś metoda ;p
    A opowiadanie brzmi ciekawie, muszę przyznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Istnieją tacy mistrzowie, którzy wszystko potrafią wytłumaczyć tak, aby ich racja była na wierzchu, a odpowiedzialność zawsze zrzucą na innych :) Opowiadania zebrane w "Legendach Newskiego Prospektu" polecam jak najbardziej :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Aktualnie czytam #259

Tana French, Z dala od świateł Od wydawcy: Najnowsza powieść pierwszej damy irlandzkiego kryminału. Nominowana do Goodreads Choice Awards 2020. Mała miejscowość w małym kraju. Żaden z jej mieszkańców nie jest taki, jaki się wydaje. Trudno rozpoznać, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Zwłaszcza jeśli się jest outsiderem. Cal Hooper, były detektyw policji z Chicago, osiedla się na irlandzkiej wsi. Zmęczony obracaniem się w środowisku przestępców, spodziewa się znaleźć tu spokój i poświęcić się wyłącznie remontowi domu i obcowaniu z przyrodą. Kiedy jednak miejscowy dzieciak prosi go o pomoc w odnalezieniu brata, Cal przekonuje się, że nie uda mu się uciec od tego, czym zajmował się w przeszłości ­– raz policjant, zawsze policjant. Musi sięgnąć po swoje stare metody, by przebić się przez gąszcz działań, motywów i wzajemnych relacji mieszkańców okolicy. Każdy z nich coś ukrywa, a wielu wolałoby, żeby przybysz z Ameryki zrezygnował ze swojego dochodzenia. I dają mu to odczuć w mniej lub b

Ich drogi spotkały się w pewnym londyńskim domu

Andrea Levy, Wysepka Powiedzieć, że to kapitalna powieść to jakby nic nie powiedzieć. Tu zachwyca wszystko! Styl autorki. Bohaterowie. Historia. A historia… niestety niezbyt chlubna . Jest miłość, i jest pogarda. Jest pogoń za marzeniami. Jest wojna, i jest pokój. Są złudzenia i brutalne ich zdarcie. Są równi i równiejsi. Ktoś powie: życie. Ja odpowiem: zgoda. Ale… ale po przeczytaniu ostatniej strony dominującym uczuciem było uczucie … wstydu . Queenie i Bernard. Hortense i Gilbert. Małżeństwa z rozsądku. Pierwsze zawarte w Anglii, a drugie na Jamajce. Ich drogi spotkały się w pewnym londyńskim domu. Autorka odkrywa przed nami wszystkie karty bardzo powoli. Robi to subtelnie i … jakby to powiedzieć… w stylu każdego z bohaterów, przez co jest jeszcze ciekawiej. Wszystko układa się w logiczną całość, a na końcu i tak zostajemy zmiażdżeni . Queenie i Bernard. Ona córka rzeźnika, on nudny pracownik w administracji bankowej. Cóż takiego miał w sobie, że ta piękna i pełna życia młoda kob

Zmiana adresu blogowego

Zapraszam na  https://monikaolgalifestyle.blogspot.com/ Blog o książkach, o filmach, o podróżach, o modzie... Choć nie tylko. Mam nadzieję, że mimo tej zmiany zostaniecie ze mną i będziecie mi towarzyszyć podczas naszej blogowej przygody tak samo, jak do tej pory :)