Luca Spaghetti, Masz przyjaciela. Jedz, módl się, kochaj w
Rzymie.
Lekka opowieść o Rzymie, o włoskiej
kuchni, o włoskiej piłce nożnej, o amerykańskiej muzyce, o Ameryce… Książka,
która zapewne nie powstałaby, gdyby Luca Spaghetti nie został poproszony przez
swojego przyjaciela, aby ten zaopiekował się pewną amerykańską pisarką podczas
jej trzymiesięcznych wakacji we Włoszech. A już z całą pewnością ta książka nie
powstałaby, gdyby ta amerykańska pisarka, Elizabeth Gilbert, nie napisała
wcześniej książki „Jedz, módl się i kochaj”, która w dodatku doczekała się
ekranizacji!
Nie zważając na powyższe zawiłości można
przy niej odpocząć, zrelaksować się i nieco inaczej spojrzeć na swoją
rzeczywistość. Może czasem warto, tak jak Luca, cieszyć się po prostu dobrym
jedzeniem, dobrym winem, dobrą muzyką, spotkaniami z przyjaciółmi. Może za rzadko w naszym życiu dostrzegamy
to, co w nim dobre, wartościowe i piękne. Może czasem warto spełnić prośbę
przyjaciela, bo może zdarzyć się tak, że przeżyjemy wspaniałą przygodę i
zyskamy kolejnego przyjaciela.
Książka składa się z trzech części. W
pierwszej części Luca po dość przydługim marudzeniu, że nazywa się Spaghetti,
przywołuje swoje dzieciństwo. Nie brakuje tu oczywiście anegdot związanych z
jego nazwiskiem. A co dla niego wtedy było najważniejsze? Koledzy, piłka,
muzyka, gitara i Ameryka.
Część druga to wspomnienie jego
młodzieńczego wyjazdu do Ameryki. To były najcudowniejsze wakacje, jakie tylko
mógł sobie wymarzyć. Miał to szczęście i mógł spełnić jedno ze swoich marzeń –
podróż coast to coast. Jak widać, sny
się spełniają.
W końcu część trzecia to spotkanie i
wspólnie spędzony czas z amerykańską pisarką, która przyleciała do Wiecznego
Miasta w poszukiwaniu radości życia i ukojenia po wyczerpującym rozwodzie. Początkowo Luca,
chcąc uwolnić się od obowiązku zabawiania i niańczenia jakieś tam Amerykanki
uknuł plan, jak zniechęcić ją na tyle, aby już więcej się do niego nie odezwała.
Postanowił załatwić ją włoską kuchnią. I uwaga, wcale nie chodziło mu o
raczenie jej podniebienia spaghetti czy pizzą, a podrobami, flakami czy wołowym
ogonem. Nie przewidział tylko tego, że Elizabeth
okaże się fajną babeczką, której niestraszne kulinarne eksperymenty i która
uwielbia te same piosenki co nasz bohater. I tym zdobyła jego sympatię, a nawet
przyjaźń.
Ot, taka barwnie napisana opowieść
pełna humoru.
Komentarze
Prześlij komentarz