Hampton Sides, W królestwie lodu. Tragiczna wyprawa polarna USS Jeannette
Odkrywać świat. Być pionierem w wytyczaniu
szlaków prowadzących do nieznanych dotąd ziem. Weryfikować dotychczasową wiedzę
naukową. Wyryć na zawsze swoje nazwisko w historii świata.
Odwaga, podniecenie, wiara w dokonanie rzeczy
niemożliwych, ekscytacja, entuzjazm i fascynacja tym, co nieznane.
Myślę, że to dość trafne określenia na temat
załogi okrętu marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, która w 1879 roku
wypłynęła z portu w San Francisco i wyruszyła na podbój Bieguna Północnego.
Czy ta ekspedycja miała szansę na sukces czy
raczej z góry była skazana na porażkę? Wydawać by się mogło, że raczej to
pierwsze. Wyprawa była świetnie przygotowana pod wszelkimi względami. Okręt
porządny po gruntownym remoncie. Świetnie wyposażony, komfortowy i
przystosowany do żeglugi w utrudnionych warunkach. Załoga nie byle jaka, bo
oficerowie marynarki, naukowcy, specjaliści i marynarze z przeogromnym bagażem
doświadczeń. Wszystko przemyślane. Dlaczego więc się nie udało?
Zdawało się, że mieli wszystko co potrzebne do
osiągnięcia celu. A jednak … To nie mogło się udać. Wszystkie założenia
opierały się na błędnych informacjach. Gdy już było za późno przekonali się, że
mapy wykonane przez słynnego geografa i kartografa, Augusta Heinricha
Petermann’a są pełne błędów. Tym samym legła w gruzach forsowana przez niego
teoria Otwartego Morza Polarnego, który jest basenem polarnym wypełnionym ciepłą wodą. Nie było też żadnego
ciepłego prądu, który miał pomóc im przeprawić się przez lodowy pierścień, aby
wpłynąć na ciepłe wody. Zamiast tego dość szybko zostali uwięzieni przez lód,
który dwa lata trzymał ich w swoim uścisku. Początkowo byli jeszcze pełni
wiary, że trzeba to przetrzymać, a na pewno osiągną swój cel. Póki co cieszyli
się, że przygoda trwa. Naukowcy zbierali próbki, oficerowie pisali swoje
dzienniki, reszta załogi dbała o swoją Jeanette i uzupełniała spiżarnię. I
przygoda trwała dopóty, dopóki nie zabrakło im jedzenia i dopóki mieli w miarę
bezpieczny dach nad głową. Ale przyszedł dzień, w którym musieli podjąć decyzję
o odwrocie. Wiedzieli już, że nie dadzą rady. Teraz liczyło się tylko to, aby
wszyscy dotarli bezpiecznie na ląd. Czekał ich długi marsz po zdradliwym
lodzie. A gdy dotarli na ląd …
Najbliższym lądem była Syberia. Surowa zima nie
ułatwiała zadania dotarcia do najbliższych osad zamieszkałych przez ludzi, od
których mogliby oczekiwać pomocy i wsparcia. W tej kwestii twierdzenia
Petermann’a znowu wzięły w łeb. Wyczerpani, wymarznięci, głodni, błąkali się po
nieprzyjaznej ziemi. Wcześniej rozdzielili się na trzy grupy. W mniejszych
grupach mieli większe szanse i nadzieję…
Nadzieję na to, że jeżeli któraś grupa zdoła
trafić do ludzi i podnieść alarm z pewnością ruszy pozostałym z pomocą. Zaczęła
się walka o każdy dzień. W dodatku musieli zadbać o to, aby w jakiś sposób
przechować i zabezpieczyć ich naukowe dokonania z ekspedycji. Aby ich cierpienia, a może i życie nie
poszło na marne… Później to już była walka o każdy krok i o każdą minutę. Moment,
w którym George Melville znalazł grupę kapitana De Long’a, ich śmiałego i
pełnego empatii dowódcy, zdał sobie sprawę jaki dramat tu się rozegrał. To było
zbyt wiele nawet dla niego. Czytałam i nie mogłam się opanować. Cały czas
bezgłośnie powtarzałam sobie: rety… dlaczego im się nie udało…
Książka jest rewelacyjnie napisana. Nie jest to
typowy reportaż, a powieść historyczna oparta na licznie i rzetelnie zebranych
materiałach. Ale jest to też książka pełna wrażliwości. Autor nie tylko
przekazuje przebieg tak dramatycznie zakończonej wyprawy. Pokazuje przede
wszystkim człowieka i w taki sposób odtwarzał ich historię, że nad faktami
górują emocje. Świetnym pomysłem było cytowanie fragmentów dzienników i dowódcy
(De Long) i inżyniera mechanika (Melville). Całości dopełniały także listy żony
De Long’a pisane do nikąd i pozostające bez odpowiedzi.
Ciekawa historia skłaniająca do refleksji i
uświadamiająca trudy ponoszone w imię nauki i poszerzania horyzontów. Nie mogę
również pozbyć się natrętnej myśli, że gdyby wypłynęli trochę później może
mieliby szansę. Zmodyfikowaliby swój plan i być może ich polarna przygoda nie
zakończyła się tak tragicznie.
Wszystkie takie ekspedycje naukowe, wyprawy na najwyższe szczyty - walka z żywiołem, którego nie znamy, który jest nieprzewidywalny. Aż ciarki człowiekowi przechodzą po plecach. W swoich planach mam gdzieś podobną książkę (chociaż nie reportażową) „Lodowe piekło”.
OdpowiedzUsuńDla mnie jest to temat (ogólnie ujmując) niewyczerpany, więc chętnie przeczytam i "Lodowe piekło". Ale najpierw poczekam na Twoją opinię :)
UsuńZnam historię tej wyprawy, ale chętnie jeszcze raz o niej poczytam:)
OdpowiedzUsuńZa jakiś czas pewnie też ponownie do niej zajrzę. To jest po prostu taka książka :)
UsuńSkoro do refleksji,to coś dla mnie:)
OdpowiedzUsuńkocieczytanie.blogspot.com
O tak! I myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie :)
UsuńWow! Muszę zapoznać się z tą historią. Myślę, że mi się spodoba :)
OdpowiedzUsuńGrunt to przetrwać przez pierwszy rozdział. Te przygotowania i charakterystyka dwóch kluczowych postaci ... Ale później trudno się od niej oderwać :)
UsuńCzyli książka skłania do refleksji ale jednocześnie uczy nie tyle co o życiu, jak i o wyciąganiu wniosków z popełnianych błędów. Musi być mocna, więc chętnie ją przeczytam ☺
OdpowiedzUsuńDobrze to ujęłaś :) Warto czytać takie książki choćby ku przestrodze :)
Usuń